Bill siedział na fotelu w swoim biurze, wpatrując się w sylwetki ludzi za oknem. Był w złym nastroju, chociaż nie potrafił jasno określić dlaczego, więc zwalił winę na kiepski dzień, tudzież wstanie lewą nogą z łóżka.
Coraz częściej łapał się na tym, że powraca wspomnieniami do przeszłości. Odpływał wtedy daleko, w miejsce tak dobrze znane, aby móc na nowo wyimaginować sobie miłość; na nowo słuchać głosu, tak kojącego dla jego uszu. Aby na nowo poczuć dotyk ciepłych dłoni na swoim ciele i zapach spragnionych ciał. Połączenie gwałtownej namiętności oraz wzajemnego oddania. Głośno przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że samo myślenie w niekontrolowany sposób pobudza każdy milimetr jego jestestwa. Nieświadomie tonął w oceanicznej głębi własnego umysłu, autonomicznego i niepodległego nikomu. Śnił swój utopijny sen gdzie żaden dzień się nie powtarzał, nie było dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, ani dwóch identycznych spojrzeń w oczy.
Z dalekiej podróży w głąb własnych pragnień wyrwało go pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołał, strzepując z ubrania niewidzialny kurz, jakby chciał pozbyć się tego, co właśnie przed chwilą chodziło mu po głowie.
~
"Tom... boję się. Wczoraj nad ranem zabrało mnie pogotowie. Nie pamiętam dokładnie, co się ze mną działo ostatniej nocy, kiedy wziąłem te prochy. Lekarz powiedział mi, że stąpałem po bardzo cienkiej linii między życiem, a śmiercią. Ale nie tego się przestraszyłem, wiesz? Gdybym umarł, już bym nic nie czuł. Nie byłoby bólu, nie czułbym tęsknoty i tego przeraźliwego chłodu, który ogarnął moje ciało. Przestraszyłem się, bo przecież obiecałem ci że cię odnajdę, a ty mi zaufałeś. Za nic w świecie nie chciałbym cię zawieść, przecież wiesz... Chociaż w sumie cały czas to robię, od kiedy wyjechałeś. Nie umiem jednak być tak silny, jakbyś tego oczekiwał. Nie potrafię się podnieść, otrzepać ze złych myśli i walczyć. Gdybyś mnie teraz zobaczył... Gdybyś miał chociaż pojęcie, jak bardzo mi źle, chyba pękłoby ci serce... Jestem egoistą, bo ty na pewno też przeżywasz naszą rozłąkę i tęsknisz. Bo tęsknisz, prawda?"
~
Do gabinetu weszło dwoje ludzi. Bill spojrzał na nich, a na ustach miał już ciepłe powitanie. Nim jednak zdążył wypowiedzieć chociaż słowo, zamarł. Poczuł, jak jego serce przyspiesza, a przez ciało przechodzą dreszcze. Świat przestał istnieć. Patrzył na tę znajomą twarz. Twarz jaką codziennie widywał w lustrze. Czy to w ogóle było możliwe…? Tom...? Nie mógł się chyba mylić... Czekoladowe oczy, niegdyś pełne iskier, kiedy oboje spotykali się ukradkiem, aby nacieszyć się sobą; kolczyk w wardze, który potęgował siłę pocałunków, jakie były składane na jego nagim ciele. Dłonie, które przynosiły mu bezpieczeństwo i spokój. Usta, które całowały najlepiej.
- To naprawdę ty... - wydusił z siebie Bill.
Nie wiedział jak powinien się zachować. Co zrobić. Co powiedzieć. A może powinien udawać, że ta cała sytuacja w ogóle nigdy nie miała miejsca? Bo właśnie w tej chwili stał przed nim obiekt jego najskrytszych pragnień, kurczowo zaciskając dłoń na ręce swojej narzeczonej. Bill poczuł, jakby ktoś właśnie solidnie go spoliczkował, brutalnie przywracając do rzeczywistości. Chwilowa radość wywołana niespodziewanym widokiem ukochanej osoby zamieniła się w smutek i przygnębienie. To już nie był jego Tom. To nie był ten sam chłopak, w blond dredach, bezgranicznie oddany ich miłości. Z resztą, co on, głupi Bill, sobie wyobrażał? Na co podświadomie liczył? Że przypadkiem, kiedyś, wpadną na siebie i rzucą się sobie w ramiona? Że Tom przez te wszystkie lata czekał na coś, co mogło nigdy nie nadejść?
"Idiota", przeklinał sam siebie w myślach. Jak bardzo musiał być naiwny, żywiąc jakiekolwiek nadzieje, że to, co łączyło ich w domu dziecka miało szansę przetrwać.
- Bill... - rozbrzmiał cichy, męski głos, wyrywając Billa z letargu. - Ja... Ja nie wierzę, że ty tu jesteś... To nie tak... nie tak powinno być. - dukał, nie mogąc oderwać oczu od brata. Dłonie pociły mu się, a ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, nie mógł nawet zapanować nad sobą i własnym oddechem! Zupełnie zapomniał o tym, że obok stoi Emily, która bacznie przyglądała się zachowaniu dwóch mężczyzn. Na początku założyła, że to musi być jakieś nieporozumienie, ale widząc reakcję Toma wyraźnie się zmartwiła.
- Tommy? Kochanie, co się stało? - zapytała, uważając, aby jej głos był możliwie delikatny i spokojny. - Znasz tego chłopaka? - patrzyła teraz profil Toma, którego twarz nie wyrażała kompletnie nic.
- To jest... mój... - tutaj Tom zawahał się, wiedząc, że to, co za chwilę powie będzie miało niemały wpływ na jego życie, ściągnie na niego lawinę pytań, a być może i obnaży z największej tajemnicy jaką skrzętnie ukrywał przed światem. - Mój brat. Bliźniak.
Bill odniósł wrażenie, jakby znajdował się w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu, słysząc głos przywołujący go ku sobie, zaś anemiczność ścian uniemożliwiała mu dotarcie do celu. Zagubiony w labiryncie własnej głowy rozpaczliwie szukał wyjścia, ale nigdzie go nie było. Tom natomiast siarczyście przeklinał w duchu sam siebie za swoją głupotę i tchórzostwo. Gdyby odpowiednio wcześnie zatrzymał tę cholerną karuzelę, którą napędzali jego adopcyjni rodzice, dzisiaj mógłby po prostu rzucić się w ramiona brata. Z drugiej zaś strony, gdyby nie oni i ta cała ingerencja w jego życie i chęć uczynienia go iście perfekcyjnym, być może nigdy nie miałby okazji ujrzeć znowu Billa. Chciał, aby teraz uderzył huragan, albo przyszła inna klęska żywiołowa, zmiatając ich z powierzchni ziemi. Chciał przestać myśleć o tym, że jedyną rzeczą o jakiej w tej chwili marzy są usta Billa, całujące go dokładnie tak, jak kiedyś. Wargi, które były na wyciągnięcie ręki, a jednak wciąż o wiele za daleko, aby móc po nie sięgnąć.
"Kurwa! Pieprzyć to!", Tom puścił rękę Emily. Coś pękło. Najgłębiej skrywane uczucia wyraźnie chciały przebić się przez pancerz niepewności. Przez barierę tego, co słuszne. Rozbić mur strachu i wypłynąć na otwarte wody miłości, jak łódź, która rozwija swój żagiel i nic nie jest w stanie jej już zatrzymać.
Tom podszedł do Billa, wyciągając rękę w jego stronę. Delikatnie dotknął jego policzka wierzchnią stroną dłoni, sprawdzając, czy aby nie śni na jawie. Upewnił się, że to nie jego wyobraźnia płata mu figle. Przez chwilę wpatrywał się w oczy bliźniaka, a potem po prostu przytulił go do siebie. Objął go mocno, wdychając głęboko w płuca zapach jego skóry. Był cudowny. Bill niemal od razu odwzajemnił uścisk, oplatając ręce wokół pasa Toma. Ich ciała drżały, a serca biły w jednakowym rytmie. Nie musieli nic mówić, aby doskonale się rozumieć. Stali mocno w siebie wtuleni, jakby bali się, że znowu coś ich rozdzieli. Bill uronił kilka łez, wcale nie kryjąc wzruszenia. W końcu, po tylu latach, znowu trzymał w objęciach najbliższą mu osobę. Mimo, że jeszcze chwilę temu miał przed oczyma obraz bliźniaka ze swoją przyszłą żoną, teraz czując jego dłonie na swoim ciele i szalone bicie serca, miał pewność, że nigdy nikt inny go nie posiadał.
- Tom... - szeptał mu do ucha, wplatając palce w jego włosy. - Tak cholernie za tobą tęskniłem.
Tom, poczuwszy miłe ciepło w okolicach szyi, spowodowane niemiarowym oddechem Billa i wyszeptanymi słowami, aż się wzdrygnął. Gładził go teraz ręką po plecach, równomiernie przesuwając ją w górę i w dół.
- Ja za tobą też, braciszku. - odpowiedział.
Dzisiaj kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj, a nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo kochałem Cię wczoraj.
Emily stała jak wryta w ziemię, nie mogąc oderwać oczu od dwóch mężczyzn, którzy obejmowali się z taką czułością. Śmiali przez łzy. Patrzyli na siebie, aby zaraz znowu utonąć w swoich ramionach. Nie miała pojęcia, że Tom ma brata. Nigdy nawet słowem o nim nie wspomniał. Coś musiało wydarzyć się w ich przeszłości. Nogi się pod nią ugięły. Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna człowieka, za którego chciała wyjść. Człowieka, który miał być ojcem jej dziecka. Dotarło do niej, że Tom nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, w jaki teraz patrzył na Billa. Gdzieś podświadomie próbowała wytłumaczyć sobie, że to pewnie efekt wieloletniej rozłąki i bliźniacza więź, która podobno jest najsilniejszą więzią, jaka może łączyć dwóch ludzi.
- Tom? - odezwała się w końcu Emily, chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Naprawdę rozumiem... Znaczy nie, nie rozumiem nic z tego, co tutaj się dzieje, ale może załatwimy to, po co przyszliśmy?
- Ah... Tak, przepraszam. - odburknął Tom, odsuwając się od brata. Najchętniej chwyciłby go teraz za rękę i pobiegł z nim gdzieś, gdzie mogliby być sami. Czuł się wyjątkowo niezręcznie. Bill także był mocno skonsternowany. Musiał przyznać, że to nieoczekiwane pojawienie się bliźniaka i wymiana czułości mocno wybiły go z rytmu. Ponadto, zamiast emanować szczęściem musiał zachować zimną krew, aby nie zrobić, bądź powiedzieć czegoś, co mogłoby ujawnić jego prawdziwe uczucia. To był zdecydowanie najgorszy moment, aby przyznać się do kazirodczej miłości. Musiał ochłonąć, musiał spokojnie o tym porozmawiać z bratem i wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw. Był natomiast pewien, że w jednej kwestii nie będzie kompromisu; albo on, albo narzeczona. Pozostało zrobić dobrą minę to złej gry i poczekać na rozwój wydarzeń. Tom był blisko, więc teraz wszystko inne się jakoś ułoży.
- Usiądźcie, proszę. - zaczął Bill, wskazując dwa krzesła ustawione naprzeciwko jego biurka. Widząc, że oboje zajęli wyznaczone im miejsca, on także usiadł na swoim. Zwrócił się twarzą do Emily i spojrzał jej w oczy. - Przepraszam za sytuację, która miała przed chwilą miejsce. Nie spodziewałem się tutaj zobaczyć mojego brata.
Kobieta widziała w oczach Billa odbicie oczu Toma. Poczuła lekkie zakłopotanie, kiedy ten tak się w nią wpatrywał, najwyraźniej czekając na jakąś odpowiedź z jej strony.
- Nic się nie stało. To w końcu rodzina, a rodzina jest najważniejsza. - odrzekła, wymuszając lekki uśmiech na twarzy. Bill nie chcąc przeciągać i tak już mocno niezręcznej sytuacji przeszedł do właściwej rozmowy. Pogrążył się w wyjaśnianiu całego procesu tworzenia sukni ślubnej. Mówił głównie do Emily, zaciekle gestykulując i pokazując jej różne rysunki.
Tom w ogóle nie słuchał tego, co mówił Bill tylko wsłuchiwał się w barwę jego głosu. Przyjemny dźwięk odbijał się mu w uszach, wprawiając w błogi stan. Myślami jednak był zupełnie gdzie indziej. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach swojej głowy próbował znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie całej tej sytuacji. Nie mógł przecież po prostu oznajmić narzeczonej, że zrywa z nią, bo tak naprawdę od zawsze kochał brata, i to nie jak brata, ale jak partnera i kochanka. Niewątpliwie czuł coś do Emily, ale nie była to miłość. Tom nie był w stanie sobie nawet wyobrazić armagedonu, jaki się rozpęta. Był w potrzasku. W pułapce. Docierało do niego, że czegokolwiek nie zrobi i tak będzie źle.
- Już jestem! - krzyknął wesoło Olivier, wchodząc do gabinetu. Nigdy nie pukał. - Mam nadzieję, że kolega należycie się państwem zajął. Dokończcie rozmowę, a ja poczekam u siebie. Bill was zaprowadzi. - i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Czarnowłosy dokończył swój wywód i odprowadził młodych pod pracownię przyjaciela. Podał każdemu z nich rękę i się pożegnał.
- Gdzie tu jest toaleta? - wypalił na wstępie Tom, nie przekraczając nawet progu pomieszczenia.
- Jak się odwrócisz, to zobaczysz mały korytarzyk obok głównego wejścia. Idziesz do końca i w prawo. Jeżeli się pogubisz, to narysuję ci mapę. - zażartował Olivier, chcąc rozładować trochę napiętą atmosferę.
Tom zmierzył mężczyznę wzrokiem, zupełnie nie mając ochoty na takie dowcipkowanie.
- Zaraz będę, możecie zacząć beze mnie.
Udał się w obranym wcześniej kierunku i chwilę później zniknął za dużymi drzwiami łazienki, które wyjątkowo głośno się za nim zamknęły. Wyjął w końcu z kieszeni rękę, którą trzymał tam od czasu pożegnania z Billem, kurczowo zaciskając na małym skrawku papieru. Głośno przełknął ślinę.
"Przyjdź jutro do mnie. Będę czekał o dwudziestej. Adres zapisałem na odwrocie".