21.11.2017

Rozdział 3.

Bill siedział na fotelu w swoim biurze, wpatrując się w sylwetki ludzi za oknem. Był w złym nastroju, chociaż nie potrafił jasno określić dlaczego, więc zwalił winę na kiepski dzień, tudzież wstanie lewą nogą z łóżka.
Coraz częściej łapał się na tym, że powraca wspomnieniami do przeszłości. Odpływał wtedy daleko, w miejsce tak dobrze znane, aby móc na nowo wyimaginować sobie miłość; na nowo słuchać głosu, tak kojącego dla jego uszu. Aby na nowo poczuć dotyk ciepłych dłoni na swoim ciele i zapach spragnionych ciał. Połączenie gwałtownej namiętności oraz wzajemnego oddania. Głośno przełknął ślinę, zdając sobie sprawę, że samo myślenie w niekontrolowany sposób pobudza każdy milimetr jego jestestwa. Nieświadomie tonął w oceanicznej głębi własnego umysłu, autonomicznego i niepodległego nikomu. Śnił swój utopijny sen gdzie żaden dzień się nie powtarzał, nie było dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, ani dwóch identycznych spojrzeń w oczy.
Z dalekiej podróży w głąb własnych pragnień wyrwało go pukanie do drzwi.
- Proszę! - zawołał, strzepując z ubrania niewidzialny kurz, jakby chciał pozbyć się tego, co właśnie przed chwilą chodziło mu po głowie.
~
"Tom... boję się. Wczoraj nad ranem zabrało mnie pogotowie. Nie pamiętam dokładnie, co się ze mną działo ostatniej nocy, kiedy wziąłem te prochy. Lekarz powiedział mi, że stąpałem po bardzo cienkiej linii między życiem, a śmiercią. Ale nie tego się przestraszyłem, wiesz? Gdybym umarł, już bym nic nie czuł. Nie byłoby bólu, nie czułbym tęsknoty i tego przeraźliwego chłodu, który ogarnął moje ciało. Przestraszyłem się, bo przecież obiecałem ci że cię odnajdę, a ty mi zaufałeś. Za nic w świecie nie chciałbym cię zawieść, przecież wiesz... Chociaż w sumie cały czas to robię, od kiedy wyjechałeś. Nie umiem jednak być tak silny, jakbyś tego oczekiwał. Nie potrafię się podnieść, otrzepać ze złych myśli i walczyć. Gdybyś mnie teraz zobaczył... Gdybyś miał chociaż pojęcie, jak bardzo mi źle, chyba pękłoby ci serce... Jestem egoistą, bo ty na pewno też przeżywasz naszą rozłąkę i tęsknisz. Bo tęsknisz, prawda?"
~
Do gabinetu weszło dwoje ludzi. Bill spojrzał na nich, a na ustach miał już ciepłe powitanie. Nim jednak zdążył wypowiedzieć chociaż słowo, zamarł. Poczuł, jak jego serce przyspiesza, a przez ciało przechodzą dreszcze. Świat przestał istnieć. Patrzył na tę znajomą twarz. Twarz jaką codziennie widywał w lustrze. Czy to w ogóle było możliwe…? Tom...? Nie mógł się chyba mylić... Czekoladowe oczy, niegdyś pełne iskier, kiedy oboje spotykali się ukradkiem, aby nacieszyć się sobą; kolczyk w wardze, który potęgował siłę pocałunków, jakie były składane na jego nagim ciele. Dłonie, które przynosiły mu bezpieczeństwo i spokój. Usta, które całowały najlepiej.
- To naprawdę ty... - wydusił z siebie Bill.
Nie wiedział jak powinien się zachować. Co zrobić. Co powiedzieć. A może powinien udawać, że ta cała sytuacja w ogóle nigdy nie miała miejsca? Bo właśnie w tej chwili stał przed nim obiekt jego najskrytszych pragnień, kurczowo zaciskając dłoń na ręce swojej narzeczonej. Bill poczuł, jakby ktoś właśnie solidnie go spoliczkował, brutalnie przywracając do rzeczywistości. Chwilowa radość wywołana niespodziewanym widokiem ukochanej osoby zamieniła się w smutek i przygnębienie. To już nie był jego Tom. To nie był ten sam chłopak, w blond dredach, bezgranicznie oddany ich miłości. Z resztą, co on, głupi Bill, sobie wyobrażał? Na co podświadomie liczył? Że przypadkiem, kiedyś, wpadną na siebie i rzucą się sobie w ramiona? Że Tom przez te wszystkie lata czekał na coś, co mogło nigdy nie nadejść?
"Idiota", przeklinał sam siebie w myślach. Jak bardzo musiał być naiwny, żywiąc jakiekolwiek nadzieje, że to, co łączyło ich w domu dziecka miało szansę przetrwać.
- Bill... - rozbrzmiał cichy, męski głos, wyrywając Billa z letargu. - Ja... Ja nie wierzę, że ty tu jesteś... To nie tak... nie tak powinno być. - dukał, nie mogąc oderwać oczu od brata. Dłonie pociły mu się, a ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, nie mógł nawet zapanować nad sobą i własnym oddechem! Zupełnie zapomniał o tym, że obok stoi Emily, która bacznie przyglądała się zachowaniu dwóch mężczyzn. Na początku założyła, że to musi być jakieś nieporozumienie, ale widząc reakcję Toma wyraźnie się zmartwiła.
- Tommy? Kochanie, co się stało? - zapytała, uważając, aby jej głos był możliwie delikatny i spokojny. - Znasz tego chłopaka? - patrzyła teraz profil Toma, którego twarz nie wyrażała kompletnie nic.
- To jest... mój... - tutaj Tom zawahał się, wiedząc, że to, co za chwilę powie będzie miało niemały wpływ na jego życie, ściągnie na niego lawinę pytań, a być może i obnaży z największej tajemnicy jaką skrzętnie ukrywał przed światem. - Mój brat. Bliźniak.
Bill odniósł wrażenie, jakby znajdował się w ciasnym, zamkniętym pomieszczeniu, słysząc głos przywołujący go ku sobie, zaś anemiczność ścian uniemożliwiała mu dotarcie do celu. Zagubiony w labiryncie własnej głowy rozpaczliwie szukał wyjścia, ale nigdzie go nie było. Tom natomiast siarczyście przeklinał w duchu sam siebie za swoją głupotę i tchórzostwo. Gdyby odpowiednio wcześnie zatrzymał tę cholerną karuzelę, którą napędzali jego adopcyjni rodzice, dzisiaj mógłby po prostu rzucić się w ramiona brata. Z drugiej zaś strony, gdyby nie oni i ta cała ingerencja w jego życie i chęć uczynienia go iście perfekcyjnym, być może nigdy nie miałby okazji ujrzeć znowu Billa. Chciał, aby teraz uderzył huragan, albo przyszła inna klęska żywiołowa, zmiatając ich z powierzchni ziemi. Chciał przestać myśleć o tym, że jedyną rzeczą o jakiej w tej chwili marzy są usta Billa, całujące go dokładnie tak, jak kiedyś. Wargi, które były na wyciągnięcie ręki, a jednak wciąż o wiele za daleko, aby móc po nie sięgnąć.
"Kurwa! Pieprzyć to!", Tom puścił rękę Emily. Coś pękło. Najgłębiej skrywane uczucia wyraźnie chciały przebić się przez pancerz niepewności. Przez barierę tego, co słuszne. Rozbić mur strachu i wypłynąć na otwarte wody miłości, jak łódź, która rozwija swój żagiel i nic nie jest w stanie jej już zatrzymać.
Tom podszedł do Billa, wyciągając rękę w jego stronę. Delikatnie dotknął jego policzka wierzchnią stroną dłoni, sprawdzając, czy aby nie śni na jawie. Upewnił się, że to nie jego wyobraźnia płata mu figle. Przez chwilę wpatrywał się w oczy bliźniaka, a potem po prostu przytulił go do siebie. Objął go mocno, wdychając głęboko w płuca zapach jego skóry. Był cudowny. Bill niemal od razu odwzajemnił uścisk, oplatając ręce wokół pasa Toma. Ich ciała drżały, a serca biły w jednakowym rytmie. Nie musieli nic mówić, aby doskonale się rozumieć. Stali mocno w siebie wtuleni, jakby bali się, że znowu coś ich rozdzieli. Bill uronił kilka łez, wcale nie kryjąc wzruszenia. W końcu, po tylu latach, znowu trzymał w objęciach najbliższą mu osobę. Mimo, że jeszcze chwilę temu miał przed oczyma obraz bliźniaka ze swoją przyszłą żoną, teraz czując jego dłonie na swoim ciele i szalone bicie serca, miał pewność, że nigdy nikt inny go nie posiadał.
- Tom... - szeptał mu do ucha, wplatając palce w jego włosy. - Tak cholernie za tobą tęskniłem.
Tom, poczuwszy miłe ciepło w okolicach szyi, spowodowane niemiarowym oddechem Billa i wyszeptanymi słowami, aż się wzdrygnął. Gładził go teraz ręką po plecach, równomiernie przesuwając ją w górę i w dół.
- Ja za tobą też, braciszku. - odpowiedział.

Dzisiaj kocham Cię jeszcze bardziej niż wczoraj, a nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak bardzo kochałem Cię wczoraj.

Emily stała jak wryta w ziemię, nie mogąc oderwać oczu od dwóch mężczyzn, którzy obejmowali się z taką czułością. Śmiali przez łzy. Patrzyli na siebie, aby zaraz znowu utonąć w swoich ramionach. Nie miała pojęcia, że Tom ma brata. Nigdy nawet słowem o nim nie wspomniał. Coś musiało wydarzyć się w ich przeszłości. Nogi się pod nią ugięły. Zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna człowieka, za którego chciała wyjść. Człowieka, który miał być ojcem jej dziecka. Dotarło do niej, że Tom nigdy nie patrzył na nią w taki sposób, w jaki teraz patrzył na Billa. Gdzieś podświadomie próbowała wytłumaczyć sobie, że to pewnie efekt wieloletniej rozłąki i bliźniacza więź, która podobno jest najsilniejszą więzią, jaka może łączyć dwóch ludzi.
- Tom? - odezwała się w końcu Emily, chcąc zwrócić na siebie uwagę. - Naprawdę rozumiem... Znaczy nie, nie rozumiem nic z tego, co tutaj się dzieje, ale może załatwimy to, po co przyszliśmy?
- Ah... Tak, przepraszam. - odburknął Tom, odsuwając się od brata. Najchętniej chwyciłby go teraz za rękę i pobiegł z nim gdzieś, gdzie mogliby być sami. Czuł się wyjątkowo niezręcznie. Bill także był mocno skonsternowany. Musiał przyznać, że to nieoczekiwane pojawienie się bliźniaka i wymiana czułości mocno wybiły go z rytmu. Ponadto, zamiast emanować szczęściem musiał zachować zimną krew, aby nie zrobić, bądź powiedzieć czegoś, co mogłoby ujawnić jego prawdziwe uczucia. To był zdecydowanie najgorszy moment, aby przyznać się do kazirodczej miłości. Musiał ochłonąć, musiał spokojnie o tym porozmawiać z bratem i wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw. Był natomiast pewien, że w jednej kwestii nie będzie kompromisu; albo on, albo narzeczona. Pozostało zrobić dobrą minę to złej gry i poczekać na rozwój wydarzeń. Tom był blisko, więc teraz wszystko inne się jakoś ułoży.
- Usiądźcie, proszę. - zaczął Bill, wskazując dwa krzesła ustawione naprzeciwko jego biurka. Widząc, że oboje zajęli wyznaczone im miejsca, on także usiadł na swoim. Zwrócił się twarzą do Emily i spojrzał jej w oczy. - Przepraszam za sytuację, która miała przed chwilą miejsce. Nie spodziewałem się tutaj zobaczyć mojego brata.
Kobieta widziała w oczach Billa odbicie oczu Toma. Poczuła lekkie zakłopotanie, kiedy ten tak się w nią wpatrywał, najwyraźniej czekając na jakąś odpowiedź z jej strony.
- Nic się nie stało. To w końcu rodzina, a rodzina jest najważniejsza. - odrzekła, wymuszając lekki uśmiech na twarzy. Bill nie chcąc przeciągać i tak już mocno niezręcznej sytuacji przeszedł do właściwej rozmowy. Pogrążył się w wyjaśnianiu całego procesu tworzenia sukni ślubnej. Mówił głównie do Emily, zaciekle gestykulując i pokazując jej różne rysunki.
Tom w ogóle nie słuchał tego, co mówił Bill tylko wsłuchiwał się w barwę jego głosu. Przyjemny dźwięk odbijał się mu w uszach, wprawiając w błogi stan. Myślami jednak był zupełnie gdzie indziej. Gdzieś w najgłębszych zakamarkach swojej głowy próbował znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie całej tej sytuacji. Nie mógł przecież po prostu oznajmić narzeczonej, że zrywa z nią, bo tak naprawdę od zawsze kochał brata, i to nie jak brata, ale jak partnera i kochanka. Niewątpliwie czuł coś do Emily, ale nie była to miłość. Tom nie był w stanie sobie nawet wyobrazić armagedonu, jaki się rozpęta. Był w potrzasku. W pułapce. Docierało do niego, że czegokolwiek nie zrobi i tak będzie źle.
- Już jestem! - krzyknął wesoło Olivier, wchodząc do gabinetu. Nigdy nie pukał. - Mam nadzieję, że kolega należycie się państwem zajął. Dokończcie rozmowę, a ja poczekam u siebie. Bill was zaprowadzi. - i zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Czarnowłosy dokończył swój wywód i odprowadził młodych pod pracownię przyjaciela. Podał każdemu z nich rękę i się pożegnał.
- Gdzie tu jest toaleta? - wypalił na wstępie Tom, nie przekraczając nawet progu pomieszczenia.
- Jak się odwrócisz, to zobaczysz mały korytarzyk obok głównego wejścia. Idziesz do końca i w prawo. Jeżeli się pogubisz, to narysuję ci mapę. - zażartował Olivier, chcąc rozładować trochę napiętą atmosferę.
Tom zmierzył mężczyznę wzrokiem, zupełnie nie mając ochoty na takie dowcipkowanie.
- Zaraz będę, możecie zacząć beze mnie.
Udał się w obranym wcześniej kierunku i chwilę później zniknął za dużymi drzwiami łazienki, które wyjątkowo głośno się za nim zamknęły. Wyjął w końcu z kieszeni rękę, którą trzymał tam od czasu pożegnania z Billem, kurczowo zaciskając na małym skrawku papieru. Głośno przełknął ślinę.
"Przyjdź jutro do mnie. Będę czekał o dwudziestej. Adres zapisałem na odwrocie".

16.11.2017

Rozdział 2.

Słońce już dawno przekroczyło linię horyzontu i teraz wesoło rozdawało promienie światu. Bill, po swojej nocnej eskapadzie, dalej smacznie spoczywał w objęciach Morfeusza. Tej nocy miał dziwne sny. Pojedyncze obrazy, które powinny składać się w jednolitą całość, ale znikały zbyt szybko, aby dopasować elementy układanki. Chłopak nieświadomie przewrócił się na brzuch, jęknął coś, a stróżka śliny ozdobiła dużą, białą poduszkę. Z błogiego stanu wyrwał go dzwonek telefonu; Bill jednak nie miał najmniejszej ochoty przerywać przyjemnej czynności, więc nawet nie pofatygował się po telefon. Ten jednak nie przestawał dzwonić i kiedy dźwięk dzwonka rozbrzmiał po raz czwarty, nie wytrzymał.
- Olivier, co jest do cholery?! - wydarł się, próbując manipulować głosem na tyle, aby rozmówca nie poznał, że dopiero się obudził. Oliviera znał od bardzo dawna, spotkali się praktycznie zaraz po jego przyjeździe do Ameryki. Od razu się zaprzyjaźnili; nadawali na tych samych falach, dzielili wspólne pasje i mieli pomysł, jak na tym zarobić. Stopniowo, powoli budowali swoje własne imperium, którym teraz wspólnie zarządzają. Ich firma świetnie prosperuje, a kreacje obu chłopaków pojawiają się na najważniejszych modowych wydarzeniach.
- Hohoh, cóż to za śpiąca królewna się złości? - zachichotał po drugiej stronie słuchawki. - I nie, nie nadymaj się tak, bo jeszcze zmarszczek dostaniesz na swojej ślicznej buźce. - Olivier doskonale znał Billa i już nie raz miał okazję widzieć, jak ten się denerwuje.
- Dobra, mów szybko czego chcesz, cóż to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
- Bill, wyświadczysz mi przysługę? Umówiłem na czwartą niejaką panią Harris z narzeczonym. Problem w tym, że zupełnie zapomniałem o spotkaniu z ważnym klientem o trzeciej. Dałbyś radę zaopiekować się młodymi do czasu mojego powrotu?
- Olivier, serio... - wymamrotał Bill. - To jest ta ważna sprawa, przez którą nie dałeś mi spać? Przecież możesz zadzwonić i przesunąć spotkanie na inny dzień...
- No wiesz, jest po pierwszej. Znając ciebie, to i tak mało czasu, abyś na czwartą tu był. A spotkanie mogę przesunąć, ale nie chcę, bo wiesz, że nie lubię tego robić. Poza tym ta kobieta była taka podekscytowana. - ciągnął Olivier. - Przyjedziesz, przyjmiesz ich u siebie w gabinecie, poczęstujesz kawą, albo herbatą i przedstawisz, jak wygląda projektowanie sukni ślubnej od kuchni. Nie zapomnij tylko ich ode mnie przeprosić i napomknij, że zjawię się niebawem. Dzięki! - zakończył swój wywód chłopak i nie czekając na odpowiedź Billa odłożył słuchawkę. "No, świetnie", pomyślał czarnowłosy i zakrył sobie twarz drugą poduszką. Dzisiaj zdecydowanie nie miał ochoty nigdzie wychodzić, a tym bardziej gnać do firmy, aby ratować dupę Olivierowi... Znowu.
Bill stoczył się z łóżka, wyciągnął z komody skarpety i bokserki, które na prędce założył, a następnie zszedł schodami w dół i udał się do łazienki. Spojrzał na leżący tam na podłodze od dobrych kilku godzin ręcznik, kopnął go w kąt i podszedł do zlewu. Puścił strumień ciepłej wody i kilka razy solidnie obmył twarz. Zaczesał włosy do tyłu, a później nałożył na nie pokaźną ilość żelu. Uśmiechnął się sam do siebie, zadowolony z efektu, który uzyskał. Następnie wyrównał kolor skóry za pomocą niewielkiej ilości fluidu. Z garderoby, która była zaraz obok łazienki, wygrzebał jakąś jasną koszulkę Gucci i brązowe, lekko rozkloszowane spodnie. Tak ubrany usiadł na kanapie w pokoju i włączył telewizor. Zarzucił prawą rękę na oparcie mebla, w lewej trzymając pilot. Prawa stopa opierała się o lewe kolano, które rytmicznie się potrząsało. Skakał po kanałach, nie mogąc znaleźć nic, co przykułoby jego uwagę. Spojrzał na wielki tarczowy zegar, wiszący nad jednym z blatów w kuchni. Dochodziła druga. Cholera... Tak bardzo miał ochotę dzisiaj zostać w domu, zaszyć się tutaj z butelką jakiegoś dobrego whiskey, usiąść na podłodze przy jednym z ogromnych okien i patrząc na miasto z góry, wspominać piękne czasy. Boże, ile on by dał, aby to wróciło. Poświęciłby siebie, swoje pieniądze, przyjaciół, a nawet ludzi, których nie znał. Może zawiało egoizmem, ale któż egoistą nie jest? Niemniej jednak, wszystkie jego pragnienia nie miały znaczenia, bo on, Bill, pogodził się już ze stratą ukochanej osoby. Prawdę mówiąc pogodził się już jakiś czas temu, w momencie, kiedy dopuścił do siebie tego nieszczęsnego fotografa. Nie zapomniał, jakże mógłby zapomnieć - za każdym razem, kiedy patrzył w lustro widział w nim odbicie swojego bliźniaka - ale wiedział, że jego prawdziwe życie skończyło się ponad dziesięć lat temu i chociaż zrobił wszystko, co mógł, aby dotrzymać złożonej obietnicy - zawiódł. A teraz musi się podnieść i po raz kolejny wystawić środkowy palec życiu, pokazując, że jest silny.
Jego Tom... Ukochany brat, którego darzył miłością tak silną, że pochłonęła jego ciało, duszę i umysł; miłością zakazaną i niepoprawną, ale krystalicznie czystą i porywistą, jak górski strumyk, który przedzierając się przez wąskie wyrwy w skałach pędzi do przodu.
Paradoksalnie, czas w domu dziecka uważał za najpiękniejszy okres w swoim życiu. Byli wtedy razem. I nic innego nie miało znaczenia. A teraz nosi na swoich barkach ciężar tajemnicy i rozpaczy i chociażby chciał uciec, przed samym sobą nigdzie nie znajdzie schronienia.
Wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
~
"Mój kochany... moje pragnienie... moja miłości... Tom! Czuję się taki wolny, wiesz? Nie obchodzi mnie w tym momencie, że to jest działanie narkotyku. Jestem lekki, jakbym zrzucił sobie z barków ogromny ciężar. Wiem, że tego nie popierasz i nie rozumiesz. Siedzę w swoim pokoju, piszę do Ciebie kolejny list, którego nigdy nie zobaczysz i mam nieziemską ochotę poczuć Cię w sobie. Moje zmysły są wyostrzone, przez ciało przechodzi co chwilę dziwny dreszcz, ale mózg kompletnie się wyłączył. Jednego jestem natomiast pewien - chciałbym się z Tobą pieprzyć. Nie, nie kochać, błogo i namiętnie, jak ostatniej naszej wspólnej nocy. Chciałbym, żebyś był, jak zwierzę... Nieokiełznany, dziki i wyuzdany, żebyś mną zawładnął, jak jeszcze nigdy dotąd. Chciałbym, aby Twój penis dosłownie rozrywał mnie od środka. Marzę o tym, aby Cię zaspokoić, biorąc go do ust. Marzę o tym, abyś Ty wypuścił soki miłości w moim gardle. O cholera, ile ja bym dał, żeby to stało się rzeczywistością. Wiesz co? Tak bardzo tego pragnę, że nawet same wyobrażenia, same litery przeniesione na papier sprawiają, że moje przyrodzenie twardnieje i jest gotowe do działania... Ale ja nie chcę nikogo innego. Może kiedyś, kiedy już będę wiedział, że Ty na zawsze zniknąłeś z mojego życia... Ale teraz... Teraz dokończę sam. Wyobrażając sobie, że to Ty trzymasz mojego penisa w dłoniach i robisz z nim dokładnie to, o czym marzę."
~
Tom od rana chodził mocno poddenerwowany. Sam nie wiedział, czy to stres przed tym całym ślubnym szaleństwem, czy jego własne ja zaczęło mu płatać figle. Zdążył już obrócić w proch dwie szklanki i mały talerzyk, za każdym razem spotykając się z politowanym spojrzeniem narzeczonej. Pierwszy raz kobieta uznała za zwykły wypadek. Drugi - za niezdarność ukochanego. Natomiast przy trzecim stłuczonym naczyniu wyraźnie się zaniepokoiła. Nie chcąc jednak sobie wmawiać niestworzonych historii uznała, że Tom po prostu najzwyczajniej w świecie ma przedślubny stres, spotęgowany dzisiejszą wizytą u projektanta, którą udało się Emily załatwić z rana.
- Tommy, normalnie nie mogę uwierzyć w to, że tak szybko dostaliśmy termin spotkania. Dziękuję, że zgodziłeś się na tego projektanta. - powiedziała uradowana szatynka. Stała teraz oparta pośladkami o krawędź stołu i z założonymi rękami bacznie obserwowała mężczyznę, który podjął trzecią próbę zrobienia kawy.
Znowu to cholerne zdrobnienie.
- Też się zdziwiłem. Byłem pewien, że do takich projektantów trzeba umawiać się z miesięcznym wyprzedzeniem. - odburknął. - Jesteś pewna, że ten koleś jest wart naszego czasu i pieniędzy? - zapytał, włączając czajnik elektryczny i odwracając się przodem do narzeczonej. Miał dziwnie złe przeczucie, nie chciał tam iść. Rozważał nawet próbę symulacji jakiejś choroby, a w najgorszym wypadku własnej śmierci, ale widząc ekscytację Emily i jej euforyczny stan, odpuścił.
- Posłuchaj, to że ktoś ma czas nie znaczy od razu, że jest zły... - wstrzymała się z resztą wypowiedzi, bo myślała, że Tom odpowie jakimś kontrargumentem; nie słysząc jednak żadnego dźwięku wydobywającego się z jego ust, kontynuowała. - Poza tym, poczytałam trochę w internecie i ta firma ma naprawdę świetne opinie. Z resztą, to jest tylko wstępna wizyta, nie musimy podejmować decyzji natychmiast.
Czajnik wydał charakterystyczny dźwięk, sygnalizując tym samym, że woda się zagotowała. "Eh...", westchnął w myślach Tom i zaczął nalewać wrzątku do stojącego nieopodal kubka;
- Dobrze, Emily. Zrobimy, jak zechcesz. - mężczyzna zmusił się do uśmiechu w stronę narzeczonej, a następnie wziął gorący napój i udał się na fotel stojący przed domem; taras z widokiem na ogród i akompaniamentem ptaków stał się ostatnio jego ulubionym miejscem, w którym odnajdywał spokój.
~
Bill wpadł do firmy dosłownie minutę przed czwartą. W duchu przyznał Olivierowi rację, że o mały włos, a spóźniłby się, czemu oczywiście wcześniej zaciekle zaprzeczał, jakoby on miał jakikolwiek problem z wyrobieniem się na czas. Rozejrzał się po obszernym holu, ale nie zauważył nikogo poza Lori, siedzącej za pokaźnych rozmiarów stołem i wcinającej zbożowe ciasteczko; pani po sześćdziesiątce, z widoczną nadwagą i ogromnym uśmiechem na ustach, który akurat w tym momencie był dziwnie wykrzywiony w związku z próbą przełknięcia słodkości.
Lori była recepcjonistką w firmie Billa i Oliviera, o ile tak można było nazwać kobietę, która głównie kiwała głową na dzień dobry i do widzenia. Tak naprawdę, swego czasu, szukali oni zgoła innej kandydatki, a kryteria naboru ustalił sam Olivier. Billowi niespecjalnie podobało się, że jego współpracownik zamiast na walory intelektualne patrzy na cycki, dlatego też nie ukrywał swojego zachwytu nad poczciwą Lori, która chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z charakteru pracy, do jakiej aplikowała. Jednak po dłuższej debacie zgodnie uznali, że wręcz emanująca od niej radość i pogoda ducha będą miały na nich dobry wpływ. I tak oto, starsza pani została z nimi. I było im z tym dobrze.
- Cześć, Lori. - zaczął chłopak, próbując uspokoić nieco oddech. - Nikogo do mnie nie było?
- Nie, słodziutki. Od kiedy Olivier wyszedł, jakoś po drugiej, siedzę tu sama. Może ciasteczko? - zapytała kobieta, wyciągając rękę z przysznościami. - Moje ulubione!
- Nie, dziękuję, dopiero co zjadłem porządny obiad. - westchnął, ostentacyjnie łapiąc się ręką za brzuch. - Nawet nie wiedziałem, że koło firmy jest taka fajna, przytulna knajpka.
- Nie, to nie. Więcej zostanie dla mnie. Swoją drogą, powinieneś więcej jeść, chłopcze. Marniejesz w oczach! - zachichotała, bo wiedziała, jak Bill nie znosi tego typu uwag. Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź w postaci piorunującego spojrzenia, posłanego w jej stronę.
- Idę do siebie. Jak przyjdą ci państwo od Oliviera skieruj ich do mnie. - powiedział i oddalił się w stronę swojego gabinetu.
~
Tom i Emily siedzieli w przytulnej restauracji i raczyli swoje podniebienia dobrym jedzeniem. Wspólnie doszli do wniosku, że nie chcąc ryzykować potłuczenia kolejnego naczynia w domu po prostu wyjdą wcześniej i zjedzą coś przed spotkaniem na mieście. Wesoło rozmawiali, a mężczyźnie wrócił humor. Nawet przez myśl przeszło mu, że w sumie to cieszy się na ten ślub. Prawdą jest, że jakiś czas temu miał zupełnie inny plan na życie, ale czy mógł narzekać? Piękna, kochana kobieta u jego boku, która urodzi mu za jakiś czas dziecko. Wspólny dom, wspólne plany i prawdziwe ognisko domowe, które stanie się jego azylem.
Pochłonięty snuciem planów na przyszłość i rozmową z Emily nie zauważył, jak praktycznie koło niego przeszedł szczupły, czarnowłosy chłopak, niemal szturchając go w ramię; zapewne gdzieś się spieszył.

13.11.2017

Rozdział 1.

Ledwo wyrwawszy się z salwy uścisków i gratulacji, wyszedł na wciąż tętniącą życiem, oświetloną milionem świateł ulicę. Wziął głęboki oddech, czując jak jego nozdrza wypełnia mieszanka przeróżnych zapachów, których za cholerę nie potrafił zidentyfikować. Zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie; to był jeden z niewielu momentów, w którym mógł być sam. Tylko on i jego myśli, na jakie w szale dnia zawsze brakowało czasu. Czy był szczęśliwy? Wydawało mu się, że tak. Jednakże chwila samotności doskonale weryfikowała, że szczęście o jakim myślał było raczej złudne. Nie, to nie to, że nie był zadowolony ze swojego życia. Osiągnął bardzo dużo i tylko głupiec śmiałby narzekać. Ale czy to było definicją szczęścia?
"Kurwa!", zaklął pod nosem czarnowłosy chłopak, w ostatniej chwili unikając czołowego zderzenia ze słupem, tudzież innym ustrojstwem, które wyrosło mu na drodze. Szybko jednak zapomniał o niefortunnym incydencie i wrócił na właściwy tor. Ponownie pogrążył się w marzeniach; gdyby wtedy można było przenieść jego perspektywę w odrębny wymiar, znalazłby się sam, pośrodku oceanu, otoczony przez nieskazitelny błękit wody.
Czuł się spełniony. Lata temu postawił sobie pewien cel i go osiągnął, ale w tym wszystkim brakowało mu jednego skrawka układanki. Jednego elementu, aby zawiłość jego życia była kompletna.
Na zawsze.
Ponad wszelkie zło tego świata.
Odnajdę cię i od tej chwili będziemy MY, nigdy więcej JA i nigdy więcej TY. Po prostu MY. Na zawsze.
~
(...) Otoczeni od tyłu przez wysokie trawy, zaś od boków przez drzewa bujnie pokryte liśćmi i kwiatami, od przodu przez taflę wody, w której teraz odbijały się miliardy gwiazd. Znaleźli owe miejsce przypadkiem poszukiwawszy schronienia przed wszystkimi, aby móc być tylko dla siebie chociaż na parę chwil, które za każdym razem stawały się coraz rzadsze i cenniejsze. Nie brali wtedy pod uwagę, że coś, albo ktoś kiedykolwiek ich rozdzieli. Jednakże życie to splot zawirowań i nieplanowanych zwrotów akcji, niczym rollercoster - niby znasz jego tor, ale i tak co chwilę cię zaskakuje.
- To już... jutro...Tom... - wyszeptał czarnowłosy chłopak, nie odwracając wzroku od błyszczącej wody - Już jutro mnie zostawisz.
Siłą powstrzymywał łzy cisnące się do oczu. Czuł rozdzierającą go pustkę, na zmianę uderzały go fale zimna i gorąca. Ręce mu drżały, w żaden sposób nie umiał zapanować nad swoimi emocjami.
- Bill... - zaczął Tom, chwytając siedzącego obok niego chłopaka za rękę - Pamiętasz, co sobie obiecaliśmy?
- Jakże mógłbym zapomnieć? Ale, Tom, na litość boską! To jest ponad moje możliwości. Oni zabierają cię gdzieś tam do Ameryki, na drugi koniec świata. A ja? Chłopak z prowincji, bez niczego, zostawiony sam sobie...
Tom gwałtownie wyszarpnął rękę z uścisku Billa, nie dając mu dokończyć zdania i mocno chwycił go za ramiona.
- Bill! Bill, do cholery jasnej! - krzyknął, zmuszając go, aby spojrzał mu w oczy, dalej kurczowo trzymając jego ramiona - Obietnic nie składa się ot tak, bo nastrój tego wymaga. Nikt nie mówił, że to będzie proste. Sama sytuacja między nami jest zdrowo popieprzona, więc nie wymagaj od życia, aby obyło się bez przeszkód. Jednak nie zmienia to faktu, że ja w nas wierzę, rozumiesz? W nas! - stanowczo podkreślił ostatnie słowo - A teraz weź głęboki oddech i proszę, obiecaj mi tu i teraz, że to wszystko się tak nie skończy.
Bill siedział trochę jakby otumaniony, wpatrując się w krystalicznie czyste oczy Toma. Czuł się jakby pozostawał pod wpływem silnego narkotyku, który odebrał mu zdolność kontrolowania sytuacji i kojarzenia faktów. Wybuch chłopaka siedzącego naprzeciwko niego, tak gwałtowny i niespodziewany, zupełnie go zaskoczył. Wiedział, że bliska mu osoba liczy na niego i, że chociaż siła jego mięśni i ducha jest równa zeru… Nadzieja jaką jeszcze miał jakiś czas temu, ulotniła się niczym ptak wypuszczony na wolność, musi wziąć się w garść i walczyć dla niego - Toma - jedynej osoby na tym świecie, która potrafiła wywołać szczery uśmiech na jego twarzy.
- Odnajdę Cię, obiecuję. - odpowiedział Bill, kładąc rękę na policzku Toma. Delikatnie pogładził jego skórę, przesuwając kciuk rytmicznie w górę i w dół. Tom zbliżył się o kolejnych parę centymetrów, ujmując dłoń spoczywającą na policzku w swoją. Teraz dzieliły ich już tylko milimetry, każdy z nich wyraźnie czuł tempo bicia serca i przyspieszony oddech drugiego. Bill przesunął rękę z twarzy Toma na jego kark i przyciągnął chłopaka do siebie, po czym złożył na jego ustach delikatny pocałunek. Tom szybko odwzajemnił czułość, jaką obdarował go czarnowłosy. Ich języki splotły się, a pieszczota stawała coraz namiętniejsza. Bill gwałtownie jak huragan dosiadł Toma okrakiem, objąwszy go w pasie nogami przyparłszy tors do umięśnionej klatki piersiowej. Ręce powędrowały w okolice brzucha, aby chwilę później sprawnie pozbawić go koszulki i odsłonić nagość skrywającą pod nią. Czarnowłosy przeniósł pocałunki na szyję, delikatnie muskając wargami skórę Toma. Powietrze wypełniał zapach ich podnieconych ciał. Oboje doskonale czuli, że już niedługo wytrzymają uwięzieni w dolnych częściach garderoby. Tom przejął inicjatywę. Uprzednio, wręcz zerwawszy z Billa koszulkę, zaczął walczyć z jego paskiem od spodni, wyraźnie czując nabrzmiałego i twardego penisa kochanka. Jednym sprawnym ruchem odepchnął go od siebie i pozbawił jego długie nogi materiału wraz z bokserkami. Bill teraz opierał się na łokciach, twarzą do blondyna, niespecjalnie zwracając uwagę na wbijające się mu w ciało gałązki i kamyczki. Tom uklęknął przed nim, rękami opierając się po obu stronach jego ciała. Zaczął całować jego szyję, później niespiesznie przesuwał się w stronę sutków, delikatnie łaskocząc je językiem. Czarnowłosy aż wzdrygnął się, a dreszcze przeszedły po całym jego ciele. Tom schodził coraz niżej i niżej, a Billa ogarniała coraz większa euforia. Z jego ust wydobywały się ciche jęki i pomruki. Blondyn przerwał pocałunki i wrócił do pozycji klęczącej, opierając się o pięty. Chwycił czarnowłosego za jędrne pośladki i delikatnie przyciągnął ku sobie, aż w końcu miejsce, w które tak bardzo pragnął zagłębić się Tom było w perfekcyjnym dla niego położeniu. Nogi tego drugiego zwisały bezpiecznie po obu stronach jego bioder. Splunął na palec wskazujący i środkowy, a później naniósł wilgoć własnej śliny wokół kurczowo zaciśniętej obręczy mięśni. Delikatnie wsunął najpierw palec wskazujący, zaznaczając, że to miejsce należy do niego... Następnie dołożył palec środkowy i serdeczny. Wykonywał okrężne, pełne ruchy, aby przygotować ciało kochanka na coś o wiele lepszego, większego, mocniejszego. Jęki Billa stały się głośniejsze, wyraźnie nie mógł się doczekać, aż w całości zostanie wypełniony przez ukochaną mu osobę. Tom nie kazał mu dłużej czekać. Ponownie chwycił go za pośladki i jeszcze mocniej przysunął ku sobie. Lewą ręką podtrzymywał chłopaka, a prawą nakierował swojego penisa we właściwe miejsce. Przymierzył i delikatnie włożył główkę członka. Kiedy nie poczuł żadnego oporu, popchnął mocniej, wywołując tym samym głośny wrzask z ust Billa. Obaj odpłynęli. Czarnowłosy wyprężył swe ciało wygiąwszy plecy w łuk, a blondyn z pozycji klęczącej, cały czas trzymając pośladki Billa, wsuwał się w niego i rytmicznie wysuwał, a kulminacja gwałtownego aktu niechybnie była coraz bliżej. Szybciej i szybciej i mocniej i mocniej. Stróżka potu spłynęła ze skroni Billa, a Tom lubieżnie zlizał ją koniuszkiem języka. Gdzieś w oddali  huknął piorun, zwiastujący burzę zaiste przemieniając stare i wysokie drzewo w proch, lecz ich zagubione dusze w objęciach grzechu, pozostawały obojętne na rzeczywistość. Oddechy przyspieszyły, serce zwariowało, wszelkie myśli zniknęły, nie słyszeli nic poza wzajemnymi dźwiękami miłości...
~
Maszerował dość długo, nie robiąc sobie zupełnie nic z później godziny. Można by rzec, że wręcz celebrował chwile z samym sobą, które były mu dane. Przechadzał się uliczkami, wolno wlekąc nogę za nogą. Widział budynki okazałe i zadbane, ale też typowe slumsy, gdzie raczej nie odważyłby się przystanąć na dłużej. Jak ci ludzie mogą tak egzystować? Dlaczego nie sięgają po więcej? Marnują najcenniejszy dar, jaki kiedykolwiek mogli dostać - swoje własne życie. Cóż, nie była to jego sprawa, ale chcąc nie chcąc naszła go refleksja, której nie umiał się pozbyć przez dłuższą chwilę. Z tej zadumy wyrwał go jakiś bliżej niezidentyfikowany krzyk, dobiegający gdzieś z pobliża. "Chyba czas wracać, jeżeli chcę w ogóle wrócić" - jak pomyślał, tak zrobił. Przyspieszył kroku i tym razem już nie uciekał w boczne uliczki i zakamarki, a wyszedł na główną drogę i nie zwalniając tempa obrał kierunek na swoje mieszkanie.
Po około trzydziestu minutach doszedł do pięknie oświetlonej, ale spokojnej i luksusowej dzielnicy. Otaczały go wysokie, majestatyczne budynki, u podnóży których rozciągał się pas zieleni. Tarcza księżyca wyraźnie odbijała się w oszklonych wieżowcach, co przywoływało wrażenie, że dookoła jest jeszcze jaśniej. Bill, nie napawając się długo tymże widokiem, skierował się w stronę jednego z budynków. Stanął pod dużymi, również oszklonymi drzwiami i wszedł do środka za pomocą karty magnetycznej. Na dole, przy ogromnej ladzie recepcyjnej z jasnego drewna, pokrytej połyskującym lakierem, czy inną mazią, której pochodzenia nie był nawet ciekaw, siedział ten sam człowiek, którego widział tu codziennie. Starszy pan, z siwym, bardzo przyjacielskim wąsem, praktycznie bez włosów, ubrany w czarny roboczy, ale elegancki, strój z jakimiś firmowymi naszywkami.
- Dobry wieczór, Henry. - rzucił Bill, a uśmiech sam pojawił się na jego twarzy. Zawsze się pojawiał, kiedy widział tego poczciwego dziadka. Czuł bijącą od niego dobroć. Nigdy nie widział go przygnębionego, albo niezadowolonego. Cóż za niesamowity człowiek... - Wszystko dzisiaj w porządku? - dodał, zachęcając mężczyznę za ladą do odrobiny rozmowy. W końcu siedzi tutaj tyle czasu, nie ma żywej duszy, do której mógłby się odezwać, to chociaż na chwilę przystanie i zamieni z nim parę słów.
- Dobry wieczór, panie Kaulitz. A prawdę powiedziawszy to dzień dobry. Świt nas zaraz tutaj zastanie. Gdzie się Pan tym razem podziewał tyle czasu? Chyba jakiś owocny bankiet musiał być? - wesoło odpowiedział Henry, a uwadze Billa nie umknęło oczko, które mężczyzna do niego puścił, wyraźnie sugerujące, co przez "owocny bankiet" musiał mieć na myśli.
- Zrobiłem sobie mały spacer. Prawdę mówiąc potrzebowałem odizolować się od ludzi, więc, oczywiście bankiet był udany, ale nie w tym znaczeniu, o które mnie podejrzewasz. - odrzekł Bill, wyraźnie zmieszany sugestią recepcjonisty. - A teraz przepraszam, ale pójdę już. Dopada mnie zmęczenie, a jut... dzisiaj, tak dzisiaj, muszę załatwić jeszcze kilka spraw. Dobrego dnia, Henry.
- Wyśpij się i nabierz sił. Dobranoc, synu.
Przywołał windę, poczekał kilka dobrych chwil zanim powolna machina zjechała z 43. piętra i wsiadł. Za pomocą dużych, okrągłych przycisków wstukał liczbę 51 i wyczekiwał tego słynnego dźwięku, zwiastującego przybycie na miejsce.
Wyszedł z windy, skręcił w prawo, przeszedł przez krótki korytarz i stanął pod drzwiami swojego mieszkania. Przekręcił klucz w zamku i pchnął masywne drzwi, po czym wszedł do środka. Wnętrze jego apartamentu było doskonale urządzone. Widać, że zajmował się tym człowiek z dobrym wyczuciem smaku i gustem, a zarazem niebanalnym umysłem. Całość utrzymana była w kolorystyce czerni, szarości i bieli.
Na główną część mieszkania składało się jedno, przestrone pomieszczenie pokryte panelami, które zostało odpowiednio zagospodarowane. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia z marmurową wyspą, nad którą wisiały cztery lampki. Kawałek dalej stał duży, biały stół otoczony sześcioma krzesłami, obitymi jakimś szarym, bliżej nie znanym, materiałem. Dalej w głąb można było dostrzec trzy kanapy i niewielki szklany stolik postawiony pomiędzy nimi; na ścianie wisiał pokaźnych rozmiarów telewizor. Na prawo od kanap, na ścianie widniały dwie pary drzwi; jedne prowadziły do całkiem dużej łazienki, w której nie zabrakło wanny, prysznica i hydromasaży, które w końcu czarnowłosy uwielbiał. Całość dopełniało ogromne lustro, zawieszone nad umywalką. Drugie drzwi natomiast były wejściem do jeszcze większej garderoby.
Cóż, Bill stwierdził, że woli mieć ewentualnie za dużo miejsca na swoją kolekcję rzeczy, niż za mało.
Zwieńczenie pięknego mieszkania stanowiły cztery ogromne, sięgające od podłogi do sufitu, okna. Dzięki nim całość nabierała swego rodzaju wręcz majestatycznego wyglądu, a ponadto nie można było narzekać na słabe oświetlenie.
W rogu, prawie równolegle do ostatniego z okien, stały lekko wykręcone schody, prowadzące do sypialni Billa; najbardziej prywatnego i intymnego miejsca, do którego nie wpuszczał nigdy nikogo. Uważał, że to jego azyl i jedyne miejsce nieskażone przez obce ciała. Poza tym, trzymał tam coś, co było bardzo bliskie jego sercu i niespecjalnie chciał, aby to kiedykolwiek ujrzało światło dzienne. Ten pokój, jako jedyny w całym mieszkaniu, był urządzony nieco inaczej. Zamiast ciężkości i surowości, która zdecydowanie dominowała na dole, tutaj można było odnaleźć ciepło i spokój. Ściany pokryte zostały beżowym kolorem, a pośrodku stało duże łóżko z krystalicznie białą pościelą. Obok widniała mała, drewniana szafka, a na niej lampka nocna. Troszkę dalej w głąb stała większa komoda, zrobiona z tego samego drewna, co szafka. Dopełnieniem stał się miękki dywan w jasnych barwach, którym pokryta była cała podłoga.
W sypialni Billa było tylko jedno, średnich rozmiarów okno, zaraz obok łóżka. Lubił czasami położyć się i po prostu zatopić oczy w głębi nieba i świetle gwiazd.
Mieszkanie wyglądało, jakby zostało żywcem wyjęte z najnowszego katalogu i było wystawione na pokaz, a nie rzeczywiście zamieszkałe przez człowieka. Bill przykładał ogromną wagę do wyglądu swojego lokum, także nie mogło być mowy o jakimkolwiek niedopatrzeniu. Czuł się tam jednak dobrze, a chyba o to najbardziej chodzi we własnym M, nieprawdaż?
Bill coraz mocniej odczuwał dopadający go sen. Szybko wskoczył pod prysznic, spuścił na siebie strumień letniej wody i przetarł rękami twarz, aby pozbyć się jej nadmiaru z okolic oczu. Sięgnął na półkę po żel i zaczął dokładnie wmasowywać w swoje nagie ciało. Kiedy przyszło mu umyć swoje części intymne, złapał się na tym, że odczuł dziwny dreszcz w momencie kontaktu jego ręki z przyrodzeniem. Już dawno nie zaznał żadnej przyjemności seksualnej. Jakiś czas temu miał kochanka, który był totalnym przeciwieństwem jego własnej osobowości. Może dlatego właśnie to z nim zdecydował się na odrobinę szaleństwa? Niepoprawny fotograf, młody, ambitny, bez zmartwień... Jednak Bill potrzebował tylko seksu, odrobiny przyjemności i zaspokojenia swojej żądzy, a tamten z kolei zaczął się angażować zbyt mocno. Chcąc, nie chcąc, czarnowłosy musiał ukrócić tę znajomość, bo nie potrafił dawać złudnych nadziei. I tak, od tamtego czasu żyje w celibacie, chociaż już nie potrafi ukrywać sam przed sobą, że coraz bardziej zaczyna mu to doskwierać.
Opłukał się kolejny raz z rzędu, jakby dając sobie przyzwolenie na jeszcze odrobinę luksusu w postaci prysznica i wody spływającej po jego ciele. Kiedy jednak stwierdził w końcu, że chęć przytulenia poduszki jest zbyt silna, zakręcił kurek i chwycił wiszący koło kabiny, czerwony ręcznik frotte. Wytarł się nim bardzo dokładnie, a później rzucił niedbale na kafelki i udał się do swojego łóżka. Lubił spać nago; czuł się wtedy całkowicie zrelaksowany. Położył się na boku, jedną rękę zginając w łokciu i chowając pod poduszkę. Nie wiedział jeszcze, jakie sny nawiedzą go tym razem...
~
"Hej Tom... Minął już prawie miesiąc odkąd Cię zabrali, a ja ciągle nie umiem w to uwierzyć. Nie radzę sobie, rozumiesz? Nawiedzają mnie noce koszmary; raz widzę, jak ktoś robi Ci krzywdę, innym razem krzywdzącą osobą jestem ja... Popadam chyba w paranoję, ale to wszystko z tęsknoty, z żalu, z bólu. Obiecałem Ci, że Cię odnajdę! Obiecałem... Pluję sobie w twarz, ale już nie jestem pewien, czy obietnicy dotrzymam. Nie potrafię zapanować nad sobą, czuję się, jakby ktoś wyrwał mi duszę i tak naprawdę nie chce mi się żyć. Wczoraj udało mi się zdobyć trochę koksu, mam zamiar to wciągnąć i się ujebać, może resztki serca, które we mnie zostały rozpierdolą się w drobny mak, a ja nie będę już nic czuć... Tak, to zdecydowanie by mi pomogło. Wiem, że byś tego nie poparł, zabronił mi... Pewnie najpierw byś na mnie nawrzeszczał, że co ja sobie w ogóle myślę i kim ja jestem, a następnie nasze usta złączyłyby się w błogim pocałunku i już wszystko było by dobrze. Ale Ciebie tu nie ma, więc już nie możesz mnie chronić... Kto wie, może to ostatni list, jaki przyszło mi napisać. Jeżeli umrę, ktoś będzie wiedział, że te wiadomości musi dostarczyć Tobie. Kocham Cię i nigdy nie przestanę. Twój Bill."
~
Siedział na dużym tarasie przed domem i wpatrywał się w kołyszące się na wietrze korony drzew. Do jego nozdrzy wpadał przyjemny zapach kwiatów, a balsamem dla uszu okazał się być śpiew okolicznych ptaków. Przed nim rozpościerał się duży ogród, dosłownie tonący w zieleni.
Tak naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatni raz mógł pozwolić sobie na odrobinę takiego luksusu. Nigdy nie miał na to czasu. Ba, teraz tego czasu będzie jeszcze mniej; ślub to nie przelewki. Trzeba przygotować salę, listę gości, suknię, garnitur i masę innego tałatajstwa, którym nie miał ochoty się zajmować. Tak naprawdę to nawet nie był przekonany, że jest gotowy, aby wstąpić w związek małżeński, niemniej jednak pozycja, zawód i rodzina bardzo od niego tego wymagały. "Marny ten mój żywot..." przemknęło mu przez myśl, ale zaraz otrząsnął się z tego, bo w sumie był w miejscu, którego pozazdrościć mógł niejeden. Jego wewnętrzną walkę z samym sobą przerwał wyraźny dźwięk dochodzący z domu;
- Tommy! Tommy, kochanie, gdzie jesteś? - brzmiał spokojny i delikatny głos. - Byłam z Jess na kawie i zasugerowała mi, abym zamówiła suknię u jakiegoś projektanta, żeby była wyjątkowa i niepowtarzalna. Co o tym myślisz?
Nienawidził, kiedy ktoś zdrabniał jego imię w ten sposób.
- Emily, dla mnie to bez znaczenia, we wszystkim będziesz dobrze wyglądać. - odpowiedział Tom, stając w drzwiach tarasu. - Poza tym tą suknię założysz tylko dwa razy w życiu... No może trzy.
- No wiesz co! - burknęła szatynka, wyginając usta w grymasie niezadowolenia. - Przecież to jest najważniejszy dzień w naszym życiu, czyż nie? Wszystko musi być perfekcyjne...
Młoda kobieta podeszła do narzeczonego i popatrzyła mu w oczy;
- Ty dzisiaj jakiś nie w humorze jesteś, hmm? Pójdę zrobić Ci gorącą kąpiel, rozluźnisz się troszkę. A jak będziesz chciał, to dołączę. - oznajmiła, wspinając się na palce i składając delikatny pocałunek na ustach ukochanego, aby zaraz odwrócić się i skierować w stronę ich wspólnej łazienki. Na odchodne Emily puściła Tomowi jeszcze oczko, wyraźnie sugerując, że "a jak będziesz chciał", znaczy "wiem, że chcesz". Mężczyzna powiódł wzrokiem za oddalającą się sylwetką kobiety; uważał ją za niewinną i dobrą istotę, wiedział, że ona bardzo go kocha.
Pluł sobie w twarz, że on nie może pokochać jej, tak jak na to zasługuje.

Miyoshi

Miyoshi

Odwiedziny

Archiwum