Słońce już dawno przekroczyło linię horyzontu i teraz wesoło rozdawało promienie światu. Bill, po swojej nocnej eskapadzie, dalej smacznie spoczywał w objęciach Morfeusza. Tej nocy miał dziwne sny. Pojedyncze obrazy, które powinny składać się w jednolitą całość, ale znikały zbyt szybko, aby dopasować elementy układanki. Chłopak nieświadomie przewrócił się na brzuch, jęknął coś, a stróżka śliny ozdobiła dużą, białą poduszkę. Z błogiego stanu wyrwał go dzwonek telefonu; Bill jednak nie miał najmniejszej ochoty przerywać przyjemnej czynności, więc nawet nie pofatygował się po telefon. Ten jednak nie przestawał dzwonić i kiedy dźwięk dzwonka rozbrzmiał po raz czwarty, nie wytrzymał.
- Olivier, co jest do cholery?! - wydarł się, próbując manipulować głosem na tyle, aby rozmówca nie poznał, że dopiero się obudził. Oliviera znał od bardzo dawna, spotkali się praktycznie zaraz po jego przyjeździe do Ameryki. Od razu się zaprzyjaźnili; nadawali na tych samych falach, dzielili wspólne pasje i mieli pomysł, jak na tym zarobić. Stopniowo, powoli budowali swoje własne imperium, którym teraz wspólnie zarządzają. Ich firma świetnie prosperuje, a kreacje obu chłopaków pojawiają się na najważniejszych modowych wydarzeniach.
- Hohoh, cóż to za śpiąca królewna się złości? - zachichotał po drugiej stronie słuchawki. - I nie, nie nadymaj się tak, bo jeszcze zmarszczek dostaniesz na swojej ślicznej buźce. - Olivier doskonale znał Billa i już nie raz miał okazję widzieć, jak ten się denerwuje.
- Dobra, mów szybko czego chcesz, cóż to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
- Bill, wyświadczysz mi przysługę? Umówiłem na czwartą niejaką panią Harris z narzeczonym. Problem w tym, że zupełnie zapomniałem o spotkaniu z ważnym klientem o trzeciej. Dałbyś radę zaopiekować się młodymi do czasu mojego powrotu?
- Olivier, serio... - wymamrotał Bill. - To jest ta ważna sprawa, przez którą nie dałeś mi spać? Przecież możesz zadzwonić i przesunąć spotkanie na inny dzień...
- No wiesz, jest po pierwszej. Znając ciebie, to i tak mało czasu, abyś na czwartą tu był. A spotkanie mogę przesunąć, ale nie chcę, bo wiesz, że nie lubię tego robić. Poza tym ta kobieta była taka podekscytowana. - ciągnął Olivier. - Przyjedziesz, przyjmiesz ich u siebie w gabinecie, poczęstujesz kawą, albo herbatą i przedstawisz, jak wygląda projektowanie sukni ślubnej od kuchni. Nie zapomnij tylko ich ode mnie przeprosić i napomknij, że zjawię się niebawem. Dzięki! - zakończył swój wywód chłopak i nie czekając na odpowiedź Billa odłożył słuchawkę. "No, świetnie", pomyślał czarnowłosy i zakrył sobie twarz drugą poduszką. Dzisiaj zdecydowanie nie miał ochoty nigdzie wychodzić, a tym bardziej gnać do firmy, aby ratować dupę Olivierowi... Znowu.
Bill stoczył się z łóżka, wyciągnął z komody skarpety i bokserki, które na prędce założył, a następnie zszedł schodami w dół i udał się do łazienki. Spojrzał na leżący tam na podłodze od dobrych kilku godzin ręcznik, kopnął go w kąt i podszedł do zlewu. Puścił strumień ciepłej wody i kilka razy solidnie obmył twarz. Zaczesał włosy do tyłu, a później nałożył na nie pokaźną ilość żelu. Uśmiechnął się sam do siebie, zadowolony z efektu, który uzyskał. Następnie wyrównał kolor skóry za pomocą niewielkiej ilości fluidu. Z garderoby, która była zaraz obok łazienki, wygrzebał jakąś jasną koszulkę Gucci i brązowe, lekko rozkloszowane spodnie. Tak ubrany usiadł na kanapie w pokoju i włączył telewizor. Zarzucił prawą rękę na oparcie mebla, w lewej trzymając pilot. Prawa stopa opierała się o lewe kolano, które rytmicznie się potrząsało. Skakał po kanałach, nie mogąc znaleźć nic, co przykułoby jego uwagę. Spojrzał na wielki tarczowy zegar, wiszący nad jednym z blatów w kuchni. Dochodziła druga. Cholera... Tak bardzo miał ochotę dzisiaj zostać w domu, zaszyć się tutaj z butelką jakiegoś dobrego whiskey, usiąść na podłodze przy jednym z ogromnych okien i patrząc na miasto z góry, wspominać piękne czasy. Boże, ile on by dał, aby to wróciło. Poświęciłby siebie, swoje pieniądze, przyjaciół, a nawet ludzi, których nie znał. Może zawiało egoizmem, ale któż egoistą nie jest? Niemniej jednak, wszystkie jego pragnienia nie miały znaczenia, bo on, Bill, pogodził się już ze stratą ukochanej osoby. Prawdę mówiąc pogodził się już jakiś czas temu, w momencie, kiedy dopuścił do siebie tego nieszczęsnego fotografa. Nie zapomniał, jakże mógłby zapomnieć - za każdym razem, kiedy patrzył w lustro widział w nim odbicie swojego bliźniaka - ale wiedział, że jego prawdziwe życie skończyło się ponad dziesięć lat temu i chociaż zrobił wszystko, co mógł, aby dotrzymać złożonej obietnicy - zawiódł. A teraz musi się podnieść i po raz kolejny wystawić środkowy palec życiu, pokazując, że jest silny.
Jego Tom... Ukochany brat, którego darzył miłością tak silną, że pochłonęła jego ciało, duszę i umysł; miłością zakazaną i niepoprawną, ale krystalicznie czystą i porywistą, jak górski strumyk, który przedzierając się przez wąskie wyrwy w skałach pędzi do przodu.
Paradoksalnie, czas w domu dziecka uważał za najpiękniejszy okres w swoim życiu. Byli wtedy razem. I nic innego nie miało znaczenia. A teraz nosi na swoich barkach ciężar tajemnicy i rozpaczy i chociażby chciał uciec, przed samym sobą nigdzie nie znajdzie schronienia.
Wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
~
"Mój kochany... moje pragnienie... moja miłości... Tom! Czuję się taki wolny, wiesz? Nie obchodzi mnie w tym momencie, że to jest działanie narkotyku. Jestem lekki, jakbym zrzucił sobie z barków ogromny ciężar. Wiem, że tego nie popierasz i nie rozumiesz. Siedzę w swoim pokoju, piszę do Ciebie kolejny list, którego nigdy nie zobaczysz i mam nieziemską ochotę poczuć Cię w sobie. Moje zmysły są wyostrzone, przez ciało przechodzi co chwilę dziwny dreszcz, ale mózg kompletnie się wyłączył. Jednego jestem natomiast pewien - chciałbym się z Tobą pieprzyć. Nie, nie kochać, błogo i namiętnie, jak ostatniej naszej wspólnej nocy. Chciałbym, żebyś był, jak zwierzę... Nieokiełznany, dziki i wyuzdany, żebyś mną zawładnął, jak jeszcze nigdy dotąd. Chciałbym, aby Twój penis dosłownie rozrywał mnie od środka. Marzę o tym, aby Cię zaspokoić, biorąc go do ust. Marzę o tym, abyś Ty wypuścił soki miłości w moim gardle. O cholera, ile ja bym dał, żeby to stało się rzeczywistością. Wiesz co? Tak bardzo tego pragnę, że nawet same wyobrażenia, same litery przeniesione na papier sprawiają, że moje przyrodzenie twardnieje i jest gotowe do działania... Ale ja nie chcę nikogo innego. Może kiedyś, kiedy już będę wiedział, że Ty na zawsze zniknąłeś z mojego życia... Ale teraz... Teraz dokończę sam. Wyobrażając sobie, że to Ty trzymasz mojego penisa w dłoniach i robisz z nim dokładnie to, o czym marzę."
~
Tom od rana chodził mocno poddenerwowany. Sam nie wiedział, czy to stres przed tym całym ślubnym szaleństwem, czy jego własne ja zaczęło mu płatać figle. Zdążył już obrócić w proch dwie szklanki i mały talerzyk, za każdym razem spotykając się z politowanym spojrzeniem narzeczonej. Pierwszy raz kobieta uznała za zwykły wypadek. Drugi - za niezdarność ukochanego. Natomiast przy trzecim stłuczonym naczyniu wyraźnie się zaniepokoiła. Nie chcąc jednak sobie wmawiać niestworzonych historii uznała, że Tom po prostu najzwyczajniej w świecie ma przedślubny stres, spotęgowany dzisiejszą wizytą u projektanta, którą udało się Emily załatwić z rana.
- Tommy, normalnie nie mogę uwierzyć w to, że tak szybko dostaliśmy termin spotkania. Dziękuję, że zgodziłeś się na tego projektanta. - powiedziała uradowana szatynka. Stała teraz oparta pośladkami o krawędź stołu i z założonymi rękami bacznie obserwowała mężczyznę, który podjął trzecią próbę zrobienia kawy.
Znowu to cholerne zdrobnienie.
- Też się zdziwiłem. Byłem pewien, że do takich projektantów trzeba umawiać się z miesięcznym wyprzedzeniem. - odburknął. - Jesteś pewna, że ten koleś jest wart naszego czasu i pieniędzy? - zapytał, włączając czajnik elektryczny i odwracając się przodem do narzeczonej. Miał dziwnie złe przeczucie, nie chciał tam iść. Rozważał nawet próbę symulacji jakiejś choroby, a w najgorszym wypadku własnej śmierci, ale widząc ekscytację Emily i jej euforyczny stan, odpuścił.
- Posłuchaj, to że ktoś ma czas nie znaczy od razu, że jest zły... - wstrzymała się z resztą wypowiedzi, bo myślała, że Tom odpowie jakimś kontrargumentem; nie słysząc jednak żadnego dźwięku wydobywającego się z jego ust, kontynuowała. - Poza tym, poczytałam trochę w internecie i ta firma ma naprawdę świetne opinie. Z resztą, to jest tylko wstępna wizyta, nie musimy podejmować decyzji natychmiast.
Czajnik wydał charakterystyczny dźwięk, sygnalizując tym samym, że woda się zagotowała. "Eh...", westchnął w myślach Tom i zaczął nalewać wrzątku do stojącego nieopodal kubka;
- Dobrze, Emily. Zrobimy, jak zechcesz. - mężczyzna zmusił się do uśmiechu w stronę narzeczonej, a następnie wziął gorący napój i udał się na fotel stojący przed domem; taras z widokiem na ogród i akompaniamentem ptaków stał się ostatnio jego ulubionym miejscem, w którym odnajdywał spokój.
~
Bill wpadł do firmy dosłownie minutę przed czwartą. W duchu przyznał Olivierowi rację, że o mały włos, a spóźniłby się, czemu oczywiście wcześniej zaciekle zaprzeczał, jakoby on miał jakikolwiek problem z wyrobieniem się na czas. Rozejrzał się po obszernym holu, ale nie zauważył nikogo poza Lori, siedzącej za pokaźnych rozmiarów stołem i wcinającej zbożowe ciasteczko; pani po sześćdziesiątce, z widoczną nadwagą i ogromnym uśmiechem na ustach, który akurat w tym momencie był dziwnie wykrzywiony w związku z próbą przełknięcia słodkości.
Lori była recepcjonistką w firmie Billa i Oliviera, o ile tak można było nazwać kobietę, która głównie kiwała głową na dzień dobry i do widzenia. Tak naprawdę, swego czasu, szukali oni zgoła innej kandydatki, a kryteria naboru ustalił sam Olivier. Billowi niespecjalnie podobało się, że jego współpracownik zamiast na walory intelektualne patrzy na cycki, dlatego też nie ukrywał swojego zachwytu nad poczciwą Lori, która chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z charakteru pracy, do jakiej aplikowała. Jednak po dłuższej debacie zgodnie uznali, że wręcz emanująca od niej radość i pogoda ducha będą miały na nich dobry wpływ. I tak oto, starsza pani została z nimi. I było im z tym dobrze.
- Cześć, Lori. - zaczął chłopak, próbując uspokoić nieco oddech. - Nikogo do mnie nie było?
- Nie, słodziutki. Od kiedy Olivier wyszedł, jakoś po drugiej, siedzę tu sama. Może ciasteczko? - zapytała kobieta, wyciągając rękę z przysznościami. - Moje ulubione!
- Nie, dziękuję, dopiero co zjadłem porządny obiad. - westchnął, ostentacyjnie łapiąc się ręką za brzuch. - Nawet nie wiedziałem, że koło firmy jest taka fajna, przytulna knajpka.
- Nie, to nie. Więcej zostanie dla mnie. Swoją drogą, powinieneś więcej jeść, chłopcze. Marniejesz w oczach! - zachichotała, bo wiedziała, jak Bill nie znosi tego typu uwag. Nie musiała długo czekać na jego odpowiedź w postaci piorunującego spojrzenia, posłanego w jej stronę.
- Idę do siebie. Jak przyjdą ci państwo od Oliviera skieruj ich do mnie. - powiedział i oddalił się w stronę swojego gabinetu.
~
Tom i Emily siedzieli w przytulnej restauracji i raczyli swoje podniebienia dobrym jedzeniem. Wspólnie doszli do wniosku, że nie chcąc ryzykować potłuczenia kolejnego naczynia w domu po prostu wyjdą wcześniej i zjedzą coś przed spotkaniem na mieście. Wesoło rozmawiali, a mężczyźnie wrócił humor. Nawet przez myśl przeszło mu, że w sumie to cieszy się na ten ślub. Prawdą jest, że jakiś czas temu miał zupełnie inny plan na życie, ale czy mógł narzekać? Piękna, kochana kobieta u jego boku, która urodzi mu za jakiś czas dziecko. Wspólny dom, wspólne plany i prawdziwe ognisko domowe, które stanie się jego azylem.
Pochłonięty snuciem planów na przyszłość i rozmową z Emily nie zauważył, jak praktycznie koło niego przeszedł szczupły, czarnowłosy chłopak, niemal szturchając go w ramię; zapewne gdzieś się spieszył.
I oto ja, znów będę czepiać się błędów: odnajdywał – odnajdował, chociaż tu akurat nie mam pewności, czy to błąd, ale odnajdował brzmi lepiej. "wyciągając rękę z przysznościami" - pysznościami? Literówka z pewnością do poprawy. Więcej nie ma, bądź też nie zauważyłam ;)
OdpowiedzUsuńNo to mamy zakończenie odcinka w sytuacji, jak najbardziej lubię i takie właśnie momenty trzymają czytelnika w napięciu i ciekawości, jak to wszystko dalej się potoczy, i wówczas ma się ochotę wrócić. I ja ją mam, jestem bardzo ciekawa reakcji obu panów i, czy narzeczona Toma zna przeszłość swojego faceta? Wie co łączyło go z Billem, czy będzie zupełnie nieświadoma na jaką, tykającą bombę się natknęła?
Z przyjemnością zajrzę tu znów ;*
Po raz kolejny Twoje oko nie zawodzi, dziękuję! ;*
UsuńNiezmiernie się cieszę, że tu zaglądasz i poświęcasz swój czas na przeczytanie i skomentowanie. :) Mam też nadzieję, że dalsze perypetie bohaterów Ci się spodobają! Na razie nic nie zdradzam, ale myślę, że będzie ciekawie.
Buziaki! ;*
Witam. Już nie będę krytykować, choć widzę, że twoje szczegółowe opisy drobnostek to po prostu twój styl pisania, dlatego nie mam się czego czepiać :) Każdy pisze jak lubi i jak czuje, a mi się podoba to jak piszesz, co więcej, zakończyłaś w takim momencie, że będę musiała zajrzeć tutaj, by przeczytać nexta xD
UsuńCo jeszcze? Ah... List. Matko! Czytając to, czułam się, jakbym słuchała zwierzeń prawdziwego człowieka w realnym świecie. Bardzo mi się podobała ta szczerość i prawdziwość. Zero owijania. Nagie uczucia wylane na papier - ujęłaś mnie tym. I muszę ci powiedzieć, że czytając ten list, naszła mnie myśl o tym, że gdyby KTOŚ, nie mówię konkretnie o Tomie, ale o innych wścibskich - ciekawskich, przeczytał te wszystkie jego listy to mogłaby być wielka akcja absurdu lub też przeciwnie...
No dobrze. Nie rozpisuję sie już i nie kminie tutaj ^^ Życzę weny, czasu, pozdrawiam serdecznie i zapraszam również do siebie na nowy odcinek -> www.imsorrymrkaulitz.blogspot.com
Widziałam na FFTH, że wrzuciłaś nowy odcinek! <3 Dzisiaj go przeczytam, bo będę już na bieżąco!
Usuń